Andrzej Kozłowski

Pociągi i autobusy

Autor anegdoty na zderzaku muzealnego parowozu marki TKh2-12 w Muzeum Przemysłu i Kolejnictwa w Jaworzynie Śląskiej. Fot. Wiesława Kozłowska, 2009 r.
Autor anegdoty na zderzaku muzealnego parowozu marki TKh2-12 w Muzeum Przemysłu i Kolejnictwa w Jaworzynie Śląskiej. Fot. Wiesława Kozłowska, 2009 r.

Gdy informacja nie jest wystarczająca...

Inny jeszcze sezon dość męczących prac terenowych na Dolnym Śląsku przypadł nam z kolegą jesienią roku 1974. Z możliwością znalezienia jadalnego posiłku w gospodach GS było coraz gorzej, próbek kamieni nosiliśmy po kilka dziesiątków kilogramów, więc pewnej niedzieli postanowiliśmy zrobić sobie odpoczynek, a przede wszystkim pojechać do Jeleniej Góry na pełnowartościowy obiad do jakiejś mało zniechęcającej restauracji; wybór padł na miejsce o nazwie „Stylowa”. Naszego menu nie pamiętam, wiem tylko, ze zjedliśmy ze smakiem i nie śpiesząc się. Potem pochodziliśmy nieco po mieście i pomyśleliśmy o powrocie do Świeradowa, gdzie mieszkaliśmy. Ale ponieważ w ciągu całego pobytu w terenie jeździliśmy autobusami, dla odmiany zdecydowaliśmy się na pociąg. Na stację kolejową dotarliśmy przed godziną 19, spojrzeliśmy na rozkład jazdy, kupiliśmy bilety. Do odjazdu (jak sądziliśmy) pozostało 10 minut, ale przy odpowiednim peronie nie stał żaden pociąg. O godzinie odjazdu także go nie było, 15 minut później – vacat. Więc my ponownie do rozkładu jazdy i wtedy zobaczyliśmy, że ów pociąg około 19 odjeżdżał tylko w dni robocze. Niedzielny odjazd pociągu był dopiero około godziny 21. Zatem do przystanku PKS – lecz w niedzielę już żadnego autobusu do Świeradowa nie było. Piesza wędrówka nie wchodziła w grę – najkrótszą trasą to ponad 35 km.

Gdy tak rozważaliśmy, na tor przy peronie wjechał pociąg z tablicami na wagonach „Jelenia Góra – Świeradów”. To był ten, który miał odjechać za półtorej godziny. Weszliśmy, aby w wagonie oczekiwać odjazdu, usiedliśmy i niemal natychmiast zasnęliśmy. Obudziły nas wstrząsy i hałas – pociąg ruszał o właściwej porze. Zadowoleni, nawet nie staraliśmy się nie zasnąć ponownie, nie było powodu do niepokoju, bo Świeradów był stacją końcową. Sądziliśmy, że w przybliżeniu za niecałą godzinę dojedziemy do celu (odległość koleją niespełna 50 km). Gdy zbudziliśmy się znowu, pociąg opuszczał właśnie jakąś stację, wydawało nam się, że mignęła tablica z nazwą Wleń. Jeśli tak, to pociąg jechał w kierunku niemal przeciwnym, niż do Świeradowa! Po pewnym czasie nie mieliśmy wątpliwości – zatrzymaliśmy się na stacji Lwówek Śląski. Tam pociąg porzucił swój dotychczasowy kierunek ku północy i ruszył w zasadzie na południe. Przez Lubomierz, Gryfów Śląski, Mroczkowice dojechaliśmy do Świeradowa o godzinie 0.30. Potem jeszcze pół godziny piechotą do kwatery i spać.

Z Jeleniej Góry do Świeradowa prowadziły dwie trasy kolejowe. Sądziliśmy, że pojedziemy krótszą, liczącą około 50 km. Pociąg jechał dłuższą, miała 120 km. Na rozkładzie jazdy ani na wagonie nie było odpowiedniej informacji. Teraz taka pomyłka nie byłaby możliwa. Pociągi do Świeradowa nie kursują.

Wniosek: niekompletne dane prowadzą do błędnych wniosków naukowych.


Autorem anegdoty jest prof. dr hab. Andrzej Kozłowski. Studiował na Wydziale Geologii UW w latach 1964-1970 (studia trwały wtedy 5,5 roku). Od 1969 r. pracownik Instytutu Geochemii, Mineralogii i Petrologii UW, z czasem wieloletni zastępca dyrektora, potem dyrektor tamże. Przez szereg lat kierownik Zakładu Mineralogii, w latach 2005-2012 dziekan Wydziału Geologii UW. Zainteresowania (oprócz zawodowych): wędrówki, początkowo po rozmaitych krajach, potem wyłącznie po Polsce, historia kultury, zwłaszcza sztuki, rysowanie ręczne i grafika komputerowa, fotografowanie, wykłady popularno-naukowe łączące różne dziedziny wiedzy; kolekcja pocztówek, etykiet piwnych i nagrań muzyki na harfę.

Share on FacebookTweet about this on TwitterShare on Google+