O tym, jak bolesne może się okazać „chodzenie na skróty”...
Podczas kursu terenowego dla studentów I roku geologii w Krzeszowicach w roku 1957 były dodatkowo organizowane wycieczki w teren poza rów krzeszowicki. Jedną z takich wycieczek był wyjazd do Lanckorony. W Lanckoronie znajduje się jeden z ciekawszych profili geologicznych, obejmujący utwory kredy serii śląskiej od łupków wierzchowskich przez warstwy lgockie radiolaryty i margle krzemionkowe, aż po łupki pstre. Właśnie występujące tu radiolaryty i student Andrzej P. na tej wycieczce odegrali główną rolę.
Samochodem ciężarowym Star 20, nazywanym przez nas „Błękitną Strzałą”, szczęśliwie dojechaliśmy do Lanckorony, malowniczego miasteczka położonego na zboczu Góry Lanckorona (550 m n.p.m.). U podnóża Góry Lanckorońskiej wysiedliśmy z samochodu i stromą dolinką głęboko wciętego małego potoku wędrowaliśmy pod górę, oglądając odsłaniające się warstwy skalne serii śląskiej, głównie łupki pstre. Dochodząc do szczytu góry, opuściliśmy omawiany profil, skręciliśmy na zachód i granią szliśmy do dużego kamieniołomu z radiolarytami. Przed nami roztaczała się piękna panorama Karpat. Na południu widzieliśmy Pasmo Babiogórskie, a bliżej, patrząc na północny zachód, w dolinie rzeki Cedron, słynną kalwaryjską drogę krzyżową wraz z licznymi kapliczkami i kościółkami położonymi wśród polan i lasków. Tę część panoramy zamyka znajdujący się na górze zespół klasztorny OO. Bernardynów z barokowym kościołem z XVI w. w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Wracając do trasy wycieczkowej, doszliśmy do kamieniołomu. W kamieniołomie eksploatowane są radiolaryty dla potrzeb budownictwa drogowego. W większości kamieniołom jest zasypany pokruszonymi skałami radiolarytowymi, które wykazują ciekawą właściwość. Rozpadają się na ostrokrawędziste regularne romby, w związku z czym w kamieniołomie tworzy się regularny stożek piargowy. Cała grupa zgodnie z moim zaleceniem zeszła do kamieniołomu wzdłuż bocznej krawędzi. Jeden ze studentów, Andrzej P., chcąc sobie przyśpieszyć zejście w dół, postanowił, podobnie jak to się robi na piargach wapiennych w Tatrach, zjechać w dół po piargu. Nie przewidział sytuacji i nie skorzystał z ostrzeżenia. Zaczął szybko zsuwać się w dół po piargu. Dojechał w pozycji pionowej do połowy zbocza, a następnie, kiedy nogi ugrzęzły mu w kamieniach, potknął się i przewrócił. Nastąpiła totalna klęska. Kilka razy przekoziołkował i wylądował na dole tuż koło całej grupy. Miał do czynienia z ostrymi krawędziami kanciastych, tnących jak szkło radiolarytów, a nie z miękkimi wapieniami, więc nasz Andrzejek przedstawiał okropny widok. Leżał na ziemi cały zalany krwią w podartym ubraniu. Po stwierdzeniu, że jeszcze żyje i zewnętrznie nie ma nic połamanego, zdecydowaliśmy dostarczyć go do lekarza. Nie mogliśmy odwieźć go samochodem, gdyż nasz czekał na nas na końcu pieszej trasy, a my byliśmy dopiero w połowie drogi. Oddelegowałem dwóch, na oko mocnych kolegów, którzy mieli odtransportować rannego do lekarza do Lanckorony. Po paru godzinach wrócił jeden z nich. Zawiadomił nas, że Andrzejowi nic groźnego się nie stało poza paroma siniakami i licznymi płytkimi „ranami ciętymi”.
Po zakończeniu wycieczki wróciliśmy do Lanckorony, aby zabrać naszego rannego kolegę. Wjechaliśmy na rynek i zobaczyliśmy na trawniku siedzącego pod drzewem towarzysza rannego kolegi, a obok niego leżącą postać, owiniętą od stop do głów w białe bandaże. Nasze przerażenie było duże, gdyż mieliśmy informacje, że nic groźnego się nie stało, a tu leżała biała mumia, co prawda nie egipska, lecz lanckorońska, ale zawsze mumia. Po bliższym przyjrzeniu się zobaczyliśmy, że nasza mumia jest żywą mumią i nawet pali papierosa. Spomiędzy bandaży prześwitywało ciało fioletowe albo od siniaków, albo od gencjany, którą lekarz zasmarował mniejsze skaleczenia. Z późniejszych wypowiedzi Andrzeja wynikało, że najbardziej bolesnym wydarzeniem po szoku spowodowanym upadkiem był zastrzyk przeciwtężcowy, który mu zaaplikował lekarz. Mam nadzieję, że pozostałe po tym wydarzeniu na Andrzeju pamiątki zawsze przypominać mu będą, że należy unikać w życiu drogi na skróty.
Autorem anegdoty jest prof. dr hab. Wiesław Barczyk. Studiował na Uniwersytecie M. Kopernika w Toruniu, gdzie uzyskał dyplom mgr. filozofii. Do 1952 r. był asystentem na Wydz. Mat.-Przyr. w Katedrze Geologii i Paleontologii UMK w Toruniu. Od 1952 r. pracował na Wydziale Geologii Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie się doktoryzował i habilitował. W 1975 r. został mianowany profesorem nadzwyczajnym. W latach 1972–1975 Prodziekan ds. studenckich tego Wydziału. W latach 1952–1998 pracował na Wydziale Geologii w Katedrze Geologii Ogólnej, Instytucie Geologii Podstawowej, Zakładzie Geologii Dynamicznej, był kierownikiem Muzeum Geologicznego Wydz. Geol., a następnie do przejścia na emeryturę pracował w Katedrze Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych. Uczestnik Międzynarodowej Ekspedycji Geologicznej na Kaukazie. Działał w związkach zawodowych początkowo na UW, a następnie w centrali ZNP. Współzałożyciel Spółdzielni Mieszkaniowej „Oświata” w Warszawie dla pracowników naukowych i wieloletni członek Rady Nadzorczej. Członek wielu Komisji Senackich UW. Od 1985 r. członek Rady Naukowej Tatrzańskiego Parku Narodowego, obecnie wiceprezes. Członek Polskiego Towarzystwa Geologicznego, redaktor Biuletynu „Głosy Podolan”. Odznaczony Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz licznymi nagrodami Ministra OSW i Rektora UW za osiągnięcia na polu naukowym, dydaktycznym i społecznym.