Czasem powtórzenie eksperymentu może nieść z sobą zbyt duże ryzyko...
Kamieńczyk jest bardzo ładnym wodospadem w Karkonoszach. Pierwszy raz zobaczyłem go w sierpniu 1968 r., gdy zbierałem okazy kwarcu do swej pracy magisterskiej. Wcześniej wyczytałem, że na pewnym poziomie za kurtyną wody odsłania się w niszy w niemal pionowej ścianie żyła kwarcowa i że w okresie skąpego spływu wody można przy tej ścianie przekraść się do niszy. Wody nie płynęło wiele, więc możliwość pobrania próbki do badań skusiła mnie. Zostawiłem plecak na głazie na brzegu i z młotkiem, przy samej ścianie – do niszy. Było jak w opisie, chcę próbkę pobrać i widzę, że małe bryłki kwarcu leżą u dołu niszy. Wtem dociera do mnie bardzo głośny krzyk. Wychylam się zza strumienia wody i widzę, że to krzyczy żołnierz Wojsk Ochrony Pogranicza (stanica była nad wodospadem, gdzie dziś jest schronisko „Kamieńczyk”). Zobaczył mnie, wrzasnął:
–Tam jesteście! Zobaczyłem porzucony plecak i myślałem, że was woda porwała! Marsz tu natychmiast!
Przeszedłem do niego i jak zwykle w takich przypadkach wyjaśnienia, że służbowo, że próbki itd. Żołnierz posłuchał i polecił:
–Marsz na górę! I żebym was tu więcej nie widział, niebezpiecznie!
Poszliśmy na górę schodami, ja skierowałem się ścieżką ku wschodowi, żołnierz popatrzał chwilę i poszedł w przeciwnym kierunku, ku stanicy. Ja jednak nie miałem próbek. Plecak zamaskowałem w lesie przy drodze, odczekałem z pół godziny i ostrożnie, rozglądając się – znów poszedłem do wodospadu. Ledwie zdążyłem podnieść jedną i drugą bryłkę kwarcu, gdy znowu usłyszałem krzyk. Wyjrzałem, na górze stał ten sam żołnierz i wołał:
–Widzę was! Wyłazić! Ile razy mam wam jeszcze życie ratować!
Wyszedłem (próbki kwarcu już miałem), zawołałem „Przepraszam!” i skierowałem się ku schodom. Żołnierz jeszcze wołał za mną, że jeżeli mnie znów „tam” zobaczy, to zostanę zamknięty na 48 godzin.
Nie mogłem ryzykować. Na następny dzień miałem bilet na pociąg do Warszawy.
Wniosek: przy badaniach naukowych powtarzanie eksperymentów należy stosować z wyczuciem.
Autorem anegdoty jest prof. dr hab. Andrzej Kozłowski. Studiował na Wydziale Geologii UW w latach 1964-1970 (studia trwały wtedy 5,5 roku). Od 1969 r. pracownik Instytutu Geochemii, Mineralogii i Petrologii UW, z czasem wieloletni zastępca dyrektora, potem dyrektor tamże. Przez szereg lat kierownik Zakładu Mineralogii, w latach 2005-2012 dziekan Wydziału Geologii UW. Zainteresowania (oprócz zawodowych): wędrówki, początkowo po rozmaitych krajach, potem wyłącznie po Polsce, historia kultury, zwłaszcza sztuki, rysowanie ręczne i grafika komputerowa, fotografowanie, wykłady popularno-naukowe łączące różne dziedziny wiedzy; kolekcja pocztówek, etykiet piwnych i nagrań muzyki na harfę.